
Obraz ten o niemieckim tytule Im Lager został kupiony za 4,500 marek przez prestiżową monachijską Galerię Heinemanna w 1906 roku zapewne bezpośrednio od arytsty. Powisiał w galerii przez kilka lat i został sprzedany w 1909 roku za sumę 7,000 marek (ca $1,750) kupcowi z USA. Wówczas w USA średnie roczne dochody kształtowały się w przedziale $200 – 400 zaś samochód Ford model-T kosztował $825, czyli statystycznie wysokość dwukrotnych średnich rocznych dochodów. Obecnie średnie dochody w USA to ok $100,000 i nie wyobrażam sobie by obraz sprzedano tak tanio jak podana wycena. Przypuszczam, że cena szacunkowa jest bardzo konserwatywnie ustawiona, zresztą jest to rynek amerykański nie mający pojęcia o wartości pracy dla polskiego kolekcjonera.
Nabywcą oleju Wierusza był George Ehret mieszkający w Nowym Jorku. Był on właścicielem największej w USA na wschodnum wybrzeżu firmy produkującej piwo. Jego firma The Hell Gate Brewery (lokalizaja na Manhattanie) produkowała rocznie ponad 600,000 beczek. George Ehret był Niemcem, urodzony w 1835 roku, przybył do Nowego Jorku w 1857 i zmarł tam w 1927 roku. Pozostawił po sobie ogromny majątek wartości ok $50,000,000. Ciekawi mnie, jakie jeszcze obrazy zakupił w Niemczech do swojej kolekcji. Być może były tam również i inne prace polskich artystów z kolonii monachijskiej. Osoba, która kupi płótno Wierusza będzie miała zatem przyjemność zetknięcia się z kawałkiem historii USA.
Mało jest tak dobrych prac Wieusza o tematyce orientalnej. Płótno jest dublowane co niektórym może przeszkadzać lecz inni będą zadwoleni bo sami nie będą musieli tego robić zakładając, że konserwacja płótna była profesjonalnie wykonana. Nawet cienia wątpliwości nie ma odnośnie autentyczności – odwrotny przykład: proszę poszukać i wrócić do dużego obrazu Józefa Brandta wystawianego stosunkowo niedawno w Desie i szeroko dyskutowanego na tych łamach.
Warto by informacja o tej pracy Wierusza rozniosa się w środowisku kolekcjonerów bo druga okazja może się dopiero pojawić w Polsce, lecz już za podwójną cenę do tej jaka będzie wylicytowana w USA.

Lot 670. Alfred von Wierusz-Kowalski, “Bedouin Camp“. Offered is a wonderful large size oil on canvas painting by Alfred von Wierusz-Kowalski (1849 – 1915). Signed lower left. Great image depicting a “Bedouin Camp”. Sight seen approx. 42-1/2″ x 28″, overall frame size approx. 51″ x 37″. Frame shows some edge and corner wear. Appears to have been relined. Estimate $30,000 – 50,000. Weiss Auctions. 01/19/23. Sold $82,500

Jest Pan niesamowity, tzn Pańska wiedza.Młodzież by powiedziała Wielki Szacun. Ukłony, Marek z Sopotu
Przy odrobinie dobrej woli i czasu wiele historii dobrych obrazów da się stosunkowo łatwo odszukać. Dlatego przestrzegam przed obrazami ‘ważnymi’, wyglądającymi na nowe, które nagle wyskakują na aukcjach jak sroce spod ogona a o których nikt wcześniej nie słyszał.
“…zresztą jest to rynek amerykański nie mający pojęcia o wartości pracy dla polskiego kolekcjonera. “.
Hit! 🙂
To być może wymaga głębszej analizy i nie poradzę temu w kilku zdaniach. W każdym razie, polskie malarstwo, z niewielkimi wyjątkami, jest bez znaczenia dla kolekcjonerów amerykańskich i to nie powinno szokować. Jest to wyłącznie obszar do wyławiania przez handlarzy prac artystów polskich by na nich dobrze zarobić w Polsce. Trzydzieści lat temu kupowano hurtem w USA dyskietki komputerowe (floppy discs, 5 inches a potem 3 inches) a jeszcze wcześniej, gdy nie było komputerów, kupowano końcówki do długopisów w tym samym celu by ‘wyjść’ w Polsce na dolarze nie po $130 złotych a po $260 (za czasów PRLu). Wracając do malarstwa, są oczywiście wyjątki gdy kolekcjonerzy kupują w USA dla własnej potrzeby posiadania lecz są to wyjątki od reguły. Odwracając, spróbujcie wywieźć w Polski, przy odrobinie szczęścia i zachodu, jakąś ważniejszą pracę malarską polskiego artysty by sprzedać ją na rynku amerykańskim w celu podwojenia zysku. Kupa śmiechu. Jest sprawą oczywistą, że rynek na polską sztukę jest wyłącznie w Polsce tak jak nie ma w Polsce rynku na malarstwo zagraniczne. Inna rzecz, że w polskie domy aukcyjne wykreowały samobójczą (na dłuższą metę) dla nich sytuację w której niemal każdy kawałek płótna sygnowany ręką polskiego artysty wymaga przed nim klęczenia i wyciągania coraz to większej kasy. Mam nadzieję, że znany jest powszechnie finał sprzedaży cebulek tulipanów w Holandii za czasów Rembrandta.
Dziś wszyscy, wszędzie weryfikują rynek choćby na podstawie wyników z art price i tym podobnych źródeł i są na bieżąco. Wie Pan o tym lepiej ode mnie. Czy to w Stanach czy w Europie. Wręcz tu nakręcona spirala zaczyna się im tam udzielać i coraz trudniej o sympatyczne ceny startowe. Choć gdy się pojawiają, jak np. w Düsseldorfie, to też potrafi Pan to wytknąć 😉
W początkowej wypowiedzi nie pisze Pan o stosunku amerykańskich klientów na polską sztukę, a o nieświadomości amerykańskich sprzedawców. Więc tłumaczenie nie co obok. Choć oczywiście przytoczone mechanizmy są absolutnie prawdziwe.
Jako dłuuugoletni uczestnik i obserwator polskiego rynku sztuki pozwolę sobie również na odmienne zdanie i to w dwóch kwestiach:
– brak rynku na malarstwo zagraniczne w Polsce nie wynika w ostatnich latach z powodu “samobójczych sytuacji” kreowanych przez polskie domy aukcyjne a w dużej mierze przez idiotyczne, obowiązujące przepisy wywozowe. Coraz większą ilość zamożnych uczestników polskiego rynku stać byłoby na zakup coraz lepszych prac prac artystów zachodnich, ale nikt o zdrowych zmysłach nie zdecyduje się sprowadzić do polski pracy np. francuskiego impresjonisty mając świadomość, że nigdy nie będzie miał już możliwości sprzedania tej pracy poza Polską (ponieważ nie dostanie na to zgody państwowego urzędnika). W cenach ostatnich rekordów polskich klasyków można byłoby kupić wiele ciekawych nazwisk europejskiej sztuki – nie ma to jednak logicznego sensu dla rozsądnego kolekcjonera, który chce mieć możliwość decydowania o swej kolekcji w przyszłości jeśli zajdzie taka czy inna konieczność.
– sztuka (poza najwybitniejszymi wyjątkami) jest na całym świecie zazwyczaj najdroższa tam gdzie powstała i dlatego wybitne dzieła amerykańskiej sztuki nie będą również drogie w Niemczech ani we Włoszech (znajdując się tamże zostaną zakupione przez amerykańskich marszandów i sprzedane na rodzimym rynku), to samo tyczy sztuki chińskiej, arabskiej itd.
Ukłony z Krakowa, KK
Trudno jest mi nie zgodzić się w obu punktach. Jednak nie byłbym sobą , gdybm nie zapytał: w którym to innym państwie wyceny tych samych prac malarskich podwajają się co 2-3 lata, tak jak jest w Polsce? Czy to też jest normalne?
Co do wywozu zakupionych za granicą dzieł to chyba przez trzy lata od dnia wwozu można wywieść obiekt bez wymaganej zgody urzędnika. Ale najwyższy czas pożegnać się z komunistycznymi przepisami! Wara państwu od własności prywatnej! Taki stan rzeczy oczywiście niszczy rynek w naszym kraju. Z wielu powodów.
Nie wiem czy Pan zauważył wpis w krakowskich Sztukach Pięknych o tym obrazie Alfreda-Wierusza Kowalskiego. Skondesowali przedruk proweniencji z Pana bloga. Przyzwoitość nakazuje podanie źródła lecz widać nie w Krakowie.
Jasne, że zerżnęli. Dobrze jednak, że się czegoś u mnie uczą!
Szanowni Panowie – to, że napisaliśmy o tym samym obiekcie nie oznacza, że zdecydowaliśmy się na jakikolwiek plagiat. Wspomniana informacja o proweniencji powyższego obrazu nie jest wiedzą tajemną dostępną tylko dla czarnoksiężników – jest znana zarówno polskim autorom piszącym o szkole monachijskiej z którymi współpracujemy jak i dostępna w niemieckojęzycznej literaturze (np. monografii Hansa Petera Buhlera).
O polskiej sztuce na zachodnich aukcjach piszemy tylko raz w tygodniu – w okresach mniejszej podaży takich jak początek roku jest rzeczą nieuniknioną, że poruszamy na naszych łamach zbieżne przykłady. A jeśli piszemy o jakimś obiekcie wcześniej niż autor powyższego bloga to nigdy nie staramy się uzurpować sobie monopolu na informację.
życzymy więcej pogody ducha!
Sztuki Piękne
Szanowne krakowskie Sztuki Piękne – Dziękuję za życzenia pogody ducha. Odnośnie proweniencji płótna Alfreda Wierusza-Kowalskiego to sprawdziłem informacje zawarte w wymienionej przez Was książce Buhlera i niczego tam o tej pracy nie znalazłem (jeśli się mylę to proszę mi podać numer strony bo mam egzemplarz w domowej bibliotece). Sprawdziłem również inne książki o tym artyście, szczególnie autorstwa Elizy Ptaszyńskiej lecz nie ma słowa o tej konkretnej pracy; jest znana podobna kompozycja stosunkowo małego wymiaru o tytule „Jadący konno Beduini” (29 x 40.5 cm). Generalnie, ten olej nie jest chyba wymieniany w dorobku artysty, prócz oczywiście katalogu sprzedaży Heimenanna (mogę się jednak mylić w tym punkcie bo starannej kwerendy nie wykonałem i nie mam takiej możliwości). Pani Ptaszyńska pisze w jednej ze swoich książek o artyście, że w 1905 roku Galeria Heinemann wystawiła u siebie 10 prac Wierusza, „ale sądząc z tytułów tylko jedną z północoafrykańskimi motywami”. Również w 1905 roku artysta pokazał w Glasspalast „Arabską fantazję”, czyli chyba inne płótno. Można oczywiście dogrzebać się informacji kto i kiedy kupił ten konkretny obraz i nie jest to wiedza ‘dostępna dla czarnoksiężników’ (w tym pełna zgoda i do nich się nie zaliczam). Do wpisu o tym obrazie przewertowalem wcześniej katalog sprzedaży firmy Heinemann (nie jest to katalog wystawy) bo obraz wydawał mi się wzrokowo wczesniej stamtąd znajomy. Tam, bez udziału rzeszy współpracowników, znalazłem to płótno oraz nazwisko kupca pisane pismem ręcznym na fiszce sprzedaży. Wydaje mi się, że prawidłowo odczytałem to nazwisko jak też później odnajdywałem szczegóły o nim, jego zawodzie i źródle bogactwa. Nie roszczę sobie żadnych praw wyłączności do wertowania starych katalogów i internetu i cieszę się, że wraz z rzeszą wspólpracowników to czynicie z równą pasją – ja robię to w pojedynkę, lecz z rzeszą wyrozumiałych czytelników oraz w obecności jedynie mojego psa.
Chcę wierzyć (choć z trudem), że sami do tego samego co ja doszliście bo w cytowanej przez Was książce Buhlera nie znalazłem informacji o nazwisku kupca (w sumie mamy spór o głupstwo, bo dyskutujemy o nazwisku ultra bogatego piwosza z Nowego Jorku). Cieszy mnie, że czytacie mój blog i życzę dużo radości w dalszym czytaniu. Podsumowując myślę, że jednak czytelnik miał rację a opieram to głównie analizując Waszą odpowiedź oraz na podstawie moich gut feelings. However, I have no hard feelings.
Kłaniam się nisko – John Doe.