Lot 88. Tomek KAWIAK (né en 1943). La Poche. Sculpture en bronze. Signée et cachet de fondeur Mariani, Pietrasanta, Italie, H 167 cm. Vendu sur désignation, enlèvement à Nice. Estimate 5,000 – 7,000 euro. Vermot & Associés. 12/15/21. Sold 4,800 euro
Poniżej, ciekawa opowieść o perypetiami związanych z zakupem tej rzeźby, napisana przez szczęśliwego jej obecnego właściciela. Kibicowałem tej sprawie i dziękuję za ‘sprawozdanie’.
Handlarz. Na tym blogu to słowo brzytwa, słowo, którego siła rażenia nie pozwala mi spać po nocach. Czy jestem handlarzem? Rozum mówi, że nie. Nie żyję z handlu sztuką, a jak już coś kupuję to w zasadzie tylko dla siebie. Daleko mi do tych, którzy jeszcze nie sprowadzili dzieła do kraju, a już wystawiają je na Allegro. Skąd więc ten wewnątrzny niepokój?
Po pierwsze czasem robię wyjątki. Gdy widzę jakąś masówkę sygnowaną nazwiskiem Mitoraja czy Dalego i uda mi się to coś kupić za połowę ceny, to kupuję. Sprzedaję szybko ciesząc się z pieniędzy, które mogę zainwestować w coś „bardziej dla siebie”.
Po drugie, jak już coś kupuję „tylko dla siebie”, to też bardzo zwracam uwagę, żeby jednak kupić poniżej aktualnych cen rynkowych. Co prawda od tej reguły jest jeden wyjątek – Marian Michalik, którego martwe natury staram się kupić „za wszelką cenę”, no ale nie zmienia to generalnego nastawienia, a poszukiwanie okazji zapoczątkowało historię, którą chcę opisać poniżej.
Generalnie celuję w rzeźby. Od czasu do czasu przeglądam agregatory aukcji francuskich czy niemieckich starając się wyłowić coś ciekawego. Przed Bożym Narodzeniem mniej się temu poświęcałem, więc niemal w ostatniej chwili natrafiłem na wielkogabarytową (170 cm) rzeźbę Tomasza „Tomka” Kawiaka w atrakcyjnej (dla mnie) cenie wywoławczej 4500 EUR. Jak się potem okazało sama rzeźba waży ponad 150 kg, więc (słusznie) oceniałem, że sprzedawana ona jest w cenie jej wykonania we włoskiej odlewni. Ustaliłem sobie w głowie limit na 5000 EUR i po krótkiej licytacji kupiłem nawet poniżej tej ceny. Po dwóch dniach zapłaciłem i umówiłem się, że odbiorę (z Nicei) po nowym roku.
Gdy nadchodził już ten czas skontaktowałem się z domem aukcyjnym Vermot & Associés z Paryża, który podał mi adres i telefon do właściciela rzeźby na południu Francji. Umówiłem się, że przyjadę w poniedziałek 10 stycznia. Wielkość rzeźby wskazywała, że po rozłożeniu siedzeń zmieści mi się ona do samochodu, ale dla bezpieczeństwa postanowiłem wynająć małego vana. Poszukiwania auta to osobna historia, generalnie auta są na rynku, ale jak mówiłem, że chcę jechać do Francji, to od razu stawały się niedostępne. Stanęło na tym, że pojadę swoim w niedzielę rano. Przygotowania rozpoczęte, goroączka wyjazdowa narasta, aż tu nagle telefon z Nicei: „Pana rzeźba została skradziona”!
Co robić, co robić? Pieniądze pewnie łatwo bym odzyskał, ale nie oto chodzi. Ja już się myślami widziałem ją w salonie, majestatycznie stojącą w narożniku przy bibliotece, po prostu chciałem ją mieć! Uświadomiłem sobie, że nie znam prawników, nie znam kolekcjonerów sztuki, w sumie to nie znam prawie nikogo… No, ale…. jest przecież blog „Polish Art Corner” z którego tajemniczym (a może po prostu ceniącym prywatność) autorem miałem już okazję korespondować. Opisałem pokrótce sprawę i otrzymałem rzeczową odpowiedź, która finalnie bardzo pomogła. Otóż jednym z proponowanych wątków, któreego tropem poszedłem, był kontakt z autorem rzeźby p. Tomaszem Kawiakiem, który przecież 30 lat tworzył w Nicei, zna francuski i być może losy swojej rzeźby.
Tak też zrobiłem, po kilku telefonach przeszliśmy na „Ty”, więc i tutaj będę dalej używał już tylko pseudonimu artystycznego. Otóż Tomek znał losy swojej rzeźby, znał osobę która ją sprzedawała i wkrótce poznał też jej dalsze losy. Tak ogólnie rzecz biorąc, to sądziłem, że sprzedający chce się wycofać z transakcji, bo sprzedał ją zbyt tanio (i od razu zaoferował mi zwrot 110% zapłaconej przeze mnie ceny). Nie chciałem więc zwrotu zapłaconej kwoty, w domu aukcyjnym zasugerowałem, że chcę, żeby odkupili podobną rzeźbę od autora, czyli Tomka już po cenie rynkowej. Wtedy obaj bylibyśmy zadowoleni.
Rzeźba, kupiona niegdyś przez kolekcjonera z Nicei, po jego śmierci trafiła w ręce syna alkoholika, który z kolei sprzedał ją za psie pieniądze obecnemu właścicielowi, panu Wilhelmowi. Jak się okazało, to kontrowersyjna postać, handlarz sztuką, były radny Nicei, były kandydat na burmistrza miasta. W rozmowach z Tomkiem twierdził, że trzymał ją w ogródku przy swoim magazynie, skąd zniknęła…. Nie zawiadomił policji, twierdził, że sam ją odnajdzie…
Podczas gdy czekaliśmy na odpowiedź domu aukcyjnego odnośnie propozycji zakupu nnej rzeźby od Tomka – stała się rzecz niesłychana. Moja rzeźba odnalazła się w Paryżu! Rzekomo zabrał ją tam kuzyn pana Wilhelma, aby była bliżej domu aukcyjnego. To tłumaczenie wydawało się absurdalne. Rzeźba stała na wystawie malutkiego, raczej upadającego antykwariatu. Ale nic to! Dla mnie najważniejsze, że się odnalazła, umówiłem się na następny poniedziałek, o 9.00 miało czekać kilku ludzi, którzy pomogą ją załadować do auta. Zajechałem, był tylko kuzyn, starszy człowiek. Przypadkowej osobie zaoferował 20 EUR i w dwójkę, nadludzkim wysiłkiem, wsunęliśmy ją do auta… Rzeźba „Co jest w kieszeni?” rozpoczęła podróż do Polski, a ja zyskałem nowego przyjaciela – Tomka.
Podsumowując, wydaje mi że nacisk powodowany głównie przez Tomka, a zapoczątkowany wymianą maili z J.D. spowodował, iż pan Wilhelm postanowił jednak oddać rzeźbę po wylicytowanej cenie, nie chcąc narażać się na koszty, czy ewentualne odszkodowania.
Ale jak ktoś myśli, że to koniec historii, to jest w błędzie. Jest jeszcze kilka wątków pobocznych… Jeżeli właściciel „Polish Art Corner” pozwoli, a ta opowieść spotka się z zainteresowaniem, to może jeszcze z nimi powrócę.
Krzysztof G.